Jan Andrzej Kłoczowski OP

Wykład I



Teza, którą będę próbował obronić, jest następująca: niewątpliwie skończył się pewien etap kultury, w którym obowiązywał paradygmat ateistyczny. Niewątpliwie, wchodzimy w epokę, którą niektórzy teoretycy nazywają powrotem sacrum. Wbrew temu co sądziliby niektórzy, ów powrót sacrum bynajmniej nie oznacza powrotu do tego samego łożyska życia religijnego, w którym tradycyjnie od wielu stuleci funkcjonowała Europa. Wiele rzeczy wskazuje na to, że następuje odrodzenie religii, ale nie tyle w formie monoteistycznej, co w politeistycznej. Oczywiście brzmi to bardzo dziwnie, ale spróbuję państwa do tego poglądu - nie do politeizmu - przekonać. Mam nadzieję, że nie będzie to miało charakteru zaproszenia do jakichś czarów, bowiem politeizm, który w tej chwili przychodzi jest oczywiście odczarowany i taki już po-oświeceniowy. Nie będzie to też żadne prostackie nawiązywanie do kultu bożków.

Sprawa wisi w powietrzu, i postaram się to udowodnić państwu przytaczając opowieść moich przyjaciół z Krakowa, którzy już od kilku lat mieszkają w Szwecji. W Goeteborgu na południu Szwecji, ich dzieci - mają ich trójkę - chodzą do szkoły. W dużej już części Europy zachodniej miejscowa ludność czasami stanowi mniejszość. W Goeteborgu akurat też, bowiem jest tam wiele dzieci emigrantów zarówno z Europy Wschodniej i Środkowej, jak również rodzin pochodzących z krajów muzułmańskich. W szkole podstawowej toczyła się nieustanna wojna religijna, albowiem religia była jednym z istotnych czynników wyróżniającym poszczególne grupy. W gimnazjum było zawieszenie broni, a w liceum oświecona młodzież z dużą tolerancją podchodziła do siebie co oznaczało, że każdy wziął swoją tradycję w duży kwadratowy nawias - jeżeli chodzi o wagę tej tradycji dla życia. Można powiedzieć, że jest to jedna z postaci współczesnego politeizmu polegająca na tym, że każdy ma swojego BOGA i wszyscy spokojnie współżyją. Oczywiście ze względów społecznych jest to konieczne. Alternatywą byłaby przepowiadana przez Hamiltona wojna cywilizacji. Problem politeizmu w kontekście postmodernistycznym nie jest problemem wymyślonym. Jest bardzo ważnym problemem społecznym przejawiającym się na wielu płaszczyznach.

Powiem kilka słów na temat samego postmodernizmu, bowiem stwarza on ramy myślowe, które stanowią usprawiedliwienie w dziedzinie religijnej dla odrodzenia swoistego myślenia politeistycznego.

Czym w ogóle jest postmodernizm? Nie wiem i nikt nie wie. Nawet Lyotard, który pierwszy użył tego terminu; ale próbujemy to zrozumieć. Jeżeli coś jest postmodernistyczne to próbujemy zapytać, od jakiego modernizmu się odłącza. Modernizm to na przykład nazwa pewnego kierunku artystycznego z początku stulecia. Generalnie rzecz biorąc można powiedzieć, że postmodernizm oznacza odejście od ducha Oświecenia. Od tego modelu kultury, który tworzyło Oświecenie. Oświecenie odwoływało się do wartości racjonalistycznych. Według definicji Kanta Oświecenie jest stanem, w którym ludzie ośmielili się posługiwać swoim własnym rozumem, i temu rozumowi powierzyli kierowanie własnym życiem. Dalej zaś, Oświecenie to wiara w postęp, to oznacza, że jeżeli ludzie będą się kierowali własnym rozumem, to ich życie z każdym bez mała rokiem stanie się coraz lepsze.

Wiara w postęp to kolejna charakterystyczna cecha oświeceniowego myślenia. Tak naprawdę to już chyba tylko Korea Północna wierzy jeszcze w postęp, tak jak był on rozumiany w dobie modernizmu, ale jeszcze siedemdziesiąt lat temu wszyscy wierzyli w postęp, i gdy Hitler uprawiał propagandę swojej władzy, to przedstawiał wielkie dymiące fabryki jako znak wielkiego postępu, który nastanie w Niemczech pod władzą nazistów. Wielki dymiący komin był znakiem postępu. Podobnie jak wielkie huty: Magnitogorska, czy cudowna Nowa Huta, o której jednak myślę, że jest bardziej postmodernistyczna w swym bezsensie niż rzeczywiście modernistyczna, bo budować hutę bez węgla i bez rudy, to jest już chyba postoświeceniowe myślenie.

Mówi się słusznie, że trzeba sięgnąć głębiej. Protest postmodernizmu nie jest tylko odejściem od Oświecenia. Żył pewien filozof w poprzednim stuleciu, zmarł w 1900 roku, który był pierwszym, jeśli tak naprawdę nie jedynym postmodernistą w mocnym tego słowa znaczeniu. Mam na myśli Fryderyka Wilhelma Nietzschego. Nietzsche był myślicielem, który zakwestionował całą tradycję kultury europejskiej od Sokratesa i Platona. Twierdził, że Sokrates, który uprawiał kult rozumu i etyczności, zbudował model kultury, model myślenia, który doprowadził do zaginięcia i wyschnięcia żywotnych sił kultury europejskiej, kwitnącej wspaniale w okresie poprzednim - dionizyjskim. Gdy w kulturze europejskiej za sprawą Sokratesa i Platona zapanował duch rozumności, posługiwania się pojęciami, ideami, gdy stworzono ten cały zaświat, który miał wyjaśniać świat istniejący, nastąpiło wyssanie żywotnej krwi z organizmu kultury europejskiej. Połączenie z chrześcijaństwem było opowiedzeniem myśli Platona poprzez obrazki po to, by wszyscy mogli pojąć i zrozumieć. Chrześcijaństwo stało się po prostu platonizmem dla ludu. W pewnym sensie postmodernizm jest świadomą próbą znalezienia - w ślad za Nietzschem - zupełnie nowego paradygmatu kultury.

Spróbujmy sobie przypomnieć, na czym polegał wzorzec myślenia, pewne podstawowe wartości czy założenia, na których opierała się filozofia, a w związku z filozofią również kultura europejska. Niewątpliwie była ona zbudowana na mocnej metafizyce. Metafizyka, ontologia to nauka o bycie. Mocna metafizyka to przekonanie, że w świecie istnieje obiektywny ład. Świat jest logiczny a prawa myślenia są tożsame z prawami bytu. Zasada tożsamości: nie jest tak, aby dany byt był i nie był zarazem pod tym samym względem, ma swój wyraz w prawach myślenia: nie jest tak, by dane zdanie mogło być prawdziwe i fałszywe zarazem. Świat jest logiczny, co nie znaczy, że wszystko jest logiką - jest uporządkowany. Również greckie mity mówiły, że świat powstał wtedy, gdy z pierwotnego chaosu wyłonił się kosmos, czyli świat uładzony. My żyjemy w tym kosmicznym i otwartym na penetrację ludzkiej myśli świecie. Istnieją pewne podstawowe pierwotne zasady, jak mówiłem, bytu i myślenia, które umożliwiają poznawanie tej rzeczywistości. Ład świata i myślenia w sensie mocnym dotyczy także ładu moralnego, czyli w zasadzie potrafimy odróżnić to, co jest dobre od tego, co jest złe. Istnieje jakaś powszechna zgoda, co do rozumienia tych właśnie pojęć. Postmoderniści, choć trudno powiedzieć żeby wszyscy byli tego samego zdania, jednak można przyjąć, że dość jednomyślnie odrzucają pojęcie ładu rzeczywistości. Stara tradycja filozoficzna, rozpisywana na wiele szkół uwikłanych w nieustanne spory, miała pewien zbiór tez wspólnych. Zdaniem postmodernistów należy odrzucić całe to dotychczasowe spojrzenie. Trzeba odrzucić to, co Niemcy nazywają Grund, czyli podstawa, fundament całej rzeczywistości. Oczywiście dotyczy to Boga, ale nie tylko Jego, bo można przyjąć jakąkolwiek inną, na przykład materialną podstawę całej rzeczywistości, gdzie owa materia zastępuje funkcje Boga, czy boskości. Dla różnych szkół po-modernistycznych charakterystyczne jest przekonanie o braku podstaw. Jeden z niemieckich postmodernistów Odo Marquard stwierdził, że trzeba odejść od filozofii pierwszych zasad, a należy zacząć inaczej kształtować nasze myślenie i zupełnie nie brać pod uwagę tego mocnego rozumienia tezy, że to ratio, czyli rozum jest zdolny do wyjaśniającej penetracji naszej rzeczywistości.

Teraz spróbuję scharakteryzować kilku przedstawicieli myśli postmodernistycznej po to, byśmy mogli spokojnie przejść do próby charakterystyki problemu politeizmu. Jak powiedziałem, sam termin postmodernizm został stworzony przez francuskiego myśliciela Jean-Francois Lyotarda w książce, która się ukazała w 1979 roku, Condition postmoderne;1, czyli można powiedzieć Postmodernistyczny sposób życia. Ciekawy jest właśnie rok 1979, dlatego, że jeżeli chodzi o środowisko francuskie, a dokładnie o środowisko paryskie, to do późnych lat siedemdziesiątych było ono zdominowane przez myślenie więcej niż lewicowe - po prostu komunistyczne. Pamiętamy, że wielki rzecznik wolności Jean-Paul Sartre zaprotestował przeciwko podjętej przez Alberta Camusa próbie ujawnienia w Les Temps Modernes, ich wspólnie wydawanym czasopiśmie, informacji, że istniał gułag w Związku Sowieckim. Sartre twierdził, że nie wolno o tym pisać, dlatego że przyniosłoby to szkodę ojczyźnie wszystkich robotników, jaką jest Związek Radziecki. Camus był zwolennikiem powiedzenia prawdy, Sartre - nie. W 1976 roku, jak powiadają nauki historyczne, gdy ukazało się tłumaczenie książki Sołżenicyna na język francuski, profesorowie, intelektualiści wzięli te grube tomy, i przeczytawszy stracili wiarę.

Edyta Stein kiedy była u swej przyjaciółki, znalazła któregoś letniego wieczoru Dzieje Duszy Świętej Teresy z Avila. Przeczytała przez jedną noc, zamknęła i powiedziała: "To jest prawda". Akurat zupełnie inaczej stało się z postmarksistami, którzy stali się postmodernistami. To jest zresztą charakterystyczne i dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Postmarksiści dość łatwo stają się postmodernistami. Ale przeżyli swoiste, przywołując Parandowskiego, "niebo w płomieniach". Niebo płonęło i trzeba było szukać czegoś nowego.

Lyotard wyraził to następująco: postmodernizm oznacza pożegnanie wielkich narracji. Ten termin będzie nam towarzyszył w naszej rozmowie o postmodernizmie. Czasami mówi się meganarracje. Cóż to są te narracje? Narracja jest opowieścią, która ma usprawiedliwić świat, bądź wyjaśnić świat, bądź wskazać na jakiś jego aspekt wyjaśniający. Powiada Lyotard, że żyjemy w świecie, w którym każdy coś opowiada. Niektórzy opowiadają o sobie, są to bardzo interesujące historie, inni natomiast tworzą takie narracje, które miałyby za zadanie wyjaśnić w ogóle cały świat. Niektóre z tych narracji czy opowieści nazywają się filozofiami. Niektóre są ideologiami, które mają za zadanie, czy chciałyby głosić nastanie jakiejś nowej ery. Oczywiście takimi wielkimi meganarracjami są też wszystkie tradycje religijne. Był czas, gdy w danej kulturze, czy nawet w kręgu kulturowym, czy cywilizacji panowała jedna meganarracja, do której wszyscy się odwoływali - jak chrześcijaństwo w Europie, czy islam na Bliskim, czy częściowo Dalekim Wschodzie. Ten czas się skończył, albowiem tam gdzie panuje, twierdzi Lyotard, jedna meganarracja, tam pełni ona rolę siły totalitarnej, albowiem rości sobie prawo do wyłącznej prawdy, a ci, którzy roszczą sobie prawo do wyłącznej prawdy są nietolerancyjni. To jest słabsze wydanie negatywnej oceny podanej w książce Lyotarda. W mocnej negatywnej ocenie są po prostu co najmniej materiałem na totalitarne ugrupowanie. Lyotard jako pierwszy spośród postmodernistów powiedział, że należy zwalczać biały terror prawdy. To jedno z celniejszych określeń. Na czym polega biały terror prawdy? Jeżeli jesteś przekonany, że twoja opowieść jest prawdziwa, to chcesz ją nie tylko opowiedzieć drugiemu, ale również chcesz go zmusić do tego, aby on uznał twoją opowieść za swoją, czyli chcesz mu ją narzucić. Oczywiście będzie się to działo na sposób totalitarny. Lyotard rzucił w pewnym momencie hasło, którego przyznam się, że nie do końca rozumiem, że należy przywrócić kobiecy sposób myślenia (powiem w pewnym momencie trochę o teologii feministycznej, która jest jednym z przejawów postmodernizmu; niektóre teolożki twierdzą, że należy przywrócić kult Wielkiej Matki; niechrześcijańskie, oczywiście, teolożki). Nie umiem tego skomentować, ale Lyotardowi prawdopodobnie chodziło o zgodę na tę wielość i współistnienie różnych opowieści. Kobiety, jak powiadał, są bardziej spolegliwe i bardziej zgodne przy spoglądaniu na różnice w poglądach. Nie wiem, zostawię państwu do przemyślenia to zagadnienie.

Będę mówił bardziej o francuskich postmodernistach, bo jest jeszcze cała grupa amerykańskich, których zostawię na boku. Bardzo interesujący, skądinąd w sensie językowym, jest Gilles Deleuze, a jego główna książka nazywa się Anty-Edyp [L'Anti - Oedipe] 2. Oczywiście, rzecz dotyczy nie mitycznego Edypa Sofoklesa, tylko Freuda. Deleuze przeprowadza krytykę freudowskiej meganarracji psychoanalitycznej. Trzeba skończyć z tą bajeczką o z lekka pokręconym chłopcu, który w mieszczańskim pokoju odbywa swoje psychiczne walki o mamusię z tatusiem, trzeba odrzucić tą meganarrację, jest to bowiem fiksacja czysto ideologiczna - mówi Deleuze. Na miejsce Edypa trzeba wprowadzić jakiegoś nowego bohatera. Przyznam się, że ta propozycja jest dla mnie olśniewająca, bo imię dla tego bohatera wymyślił: Schizo. Schizo jest nomadem, to znaczy wędrownikiem. Wędruje bez celu i sensu w różnych kierunkach, bowiem w życiu nie ma jednego, stałego kierunku, do którego należy dążyć. Wszyscy jesteśmy nomadami, różnimy się tylko sposobami realizacji tego wezwania.

Jacques Derrida charakteryzuje się szczególnie wyrafinowanym i trudnym do pojęcia językiem. Słowem fundamentalnym dla Derridy jest dekonstrukcjonizm, tzn. fundamentalna reinterpretacja. Poprzednie pokolenie filozofów takich jak Paul Ricoeur, czy Gadamer twierdzili, że podstawowy wysiłek filozofii w czasie historycznego zakrętu musi być wysiłkiem hermeneutycznym, czyli takim, który pozwala nam rozumieć przeszłość, na przykład Biblię. Nie jest to prosta sprawa. Nie można po prostu otworzyć Pisma Świętego, bo wiemy, jeżeli chodzi o Stary Testament, że wymaga ono komentarza. Pomiędzy czytelnikiem a tekstem musi stanąć komentator, tradycja, Kościół. Derrida powiada, że hermeneutycy byli zbyt ulegli wobec tej tradycji. Trzeba dekonstruować. Konstrukcja to jest oczywiście budowanie czegoś, a dekonstrukcja to jest rozbieranie. Dam przykład: teolożki feministyczne powiadają, że trzeba zdekonstruować dotychczasowy obraz Boga, charakterystyczny dla kultury patriarchalnej i mający charakter fallologocentryczny. Logocentryzm, to znaczy ten związek pomiędzy górą i dołem w myśleniu jest męski, charakterystyczny. Trzeba z tym skończyć i zdekonstruować fallologocentryczny sposób mówienia i myślenia. Należy dokonać procesu przeobrazowania obrazu Boga, dodania mu pewnych cech kobiecych. Należy zdekonstruować pojęcie, dokładnie obraz Boga.

W naszych księgarniach można dostać jeszcze książkę Jacquesa Derridy i Giovaniego Vattimo;3. Jest to zapis spotkania prowadzonego przez tych dwóch filozofów, które miało miejsce na Capri pod koniec lat 90-tych.Tematem seminarium była religia. Derrida zaprezentował swoje poglądy, w których religia została ujęta w taki właśnie zdekonstruowany sposób. Pierwsza rzecz, którą stwierdzają uczestnicy dyskusji, to to, iż niewątpliwie trzeba uznać fakt pojawienia się na nowo religii, i niewątpliwie cały model ateistyczny, ściśle materialistyczny należy do czasów modernizmu w tym wąskim znaczeniu, a więc do Oświecenia. Niewątpliwie, trzeba znaleźć jakieś miejsce na powrót sacrum i intelektualnie trzeba się do tego przygotować. Jak pisze Derrida, trzeba się otworzyć na nadzieję odzyskania prawdziwego, w pełni sprawiedliwego życia. Narzędziem, które umożliwi nam odkrycie nowej nadziei na prawdziwe nieobecne jeszcze życie, ma być właśnie religia, która nie może nazwać, ukonkretnić przedmiotu nadziei. Musimy na nowo odkryć mesjanizm, ale wiemy o tym, że ów mesjanizm nie może mieć mesjasza z określoną twarzą. Mógłby to być symbol, czy znak. Tak rozumiana religia nie daje nam dostępu do żadnej wiedzy, nie informuje o niczym, może być tylko w swoim mesjańskim wymiarze przełożona na jakąś powinność. Mamy szukać źródeł jakiejś powinności ze względu na pewną nadzieję, która się może rysować w przyszłości.

Odo Marquard, wspomniany już przeze mnie niemiecki filozof, podobnie jak poprzedni przedstawiciele postmodernizmu mówi, że należy ogłosić koniec filozofii pierwszych zasad. Pisze dużo łatwiej i jaśniej niż Derrida. W jednym ze swoich esejów, zabawnie zatytułowanym Zwątpienie w striptiz, wypowiada pogląd, że jest niemożliwe dotarcie do nagiej prawdy. Nie mamy możliwości dotarcia do prawdy w tym mocnym tego słowa znaczeniu. A więc nie tylko prawdy jako prawdziwości i wiarygodności naszego przekazu słownego, ale prawdy jako pewnego wymiaru rzeczywistości, prawdy w tym znaczeniu głębokim, metafizycznym. Musimy zgodzić się na to, że nasza kultura powinna być polimityczna, że muszą w niej współistnieć różne mity. W swym eseju pt.: Pochwała politeizmu, Marquard odniósł do sfery religijnej rozważania o konieczności polimityczności. Politeizm to nic innego jak właśnie sytuacja polimityczności, bowiem o każdym bogu opowiada się różne mity, które są bardzo ważne, służą one jako scenariusz do tego by oddawać konkretną cześć. Koniec politeizmu to nic innego jak właśnie monoteizm. Chrześcijański jedyny Bóg przynosi zbawienie dlatego, że podporządkował sobie całą historię. W Biblii są wyraźne dowody tego, że monoteizm z wielkim trudem zmagał się z politeizmem. Przypomnę postać proroka Eliasza, który jako jedyny pozostał czcząc Pana, a reszta w zasadzie przyjęła kulty tubylczej ludności kananejskiej. Kulty kananejskie, charakterystyczne dla tzw. religii kosmicznej, to był kulty przede wszystkim boga Nieba, który był mężczyzną, i kobiety, która symbolizowała, oznaczała Ziemię. Mity o Uranosie i Gai, Baalu i Asztarte miały pomagać ludziom i były bardzo praktyczne, służyły temu by roślinność rosła, by były plony. Natomiast Pan Bóg Izraela był Bogiem abstrakcyjnym i moralnie wymagającym. Oczywiście obiecywał, że będzie błogosławił, ale religia Baala i Asztarte była dużo bardziej zmysłowa, konkretna, zanurzona w ziemi, bliska rolniczej ludności. Stąd to napięcie między monoteizmem a politeizmem. Współcześnie, w związku z tym, powiada Marquard, musimy zgodzić się z tym, że będziemy istnieli w świecie, w którym są różne opowieści, i nie mamy dostępu do nagiej prawdy. Niebezpieczne są te mity, które chcą sobie podporządkować inne mity. Musimy więc teraz przywrócić naszą oświeconą polimityczność. Wypowiada Marquard zdanie, co do którego mam pewne wątpliwości, otóż forma w jakiej powraca politeizm w życiu politycznym miałaby się wyrażać się w trójpodziale władzy. Tymczasem trójpodział władzy był charakterystyczny już u ludów indoeuropejskich, gdyż występowały tam trzy rodzaje bogów: stwórca, władca i żywiciel. Trójpodzielność władzy, ustanowiona przez Monteskiusza, a więc ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza - to są współczesne bóstwa. Tak rozumie niemiecki filozof polimityczność i politeizm.

Na koniec wspomnę o dziwnej książeczce, a tyle dziwnej, że autorem jest angielski duchowny, Don Cupitt. Książka zatytułowana jest Po Bogu: o przyszłości religii: od tradycyjnej wiary po nową wizję religii;4 i autor powiada w niej (za chwilę będę mówił o Nietzschem, nie o Nietzschem jako takim, tylko jak jest odczytywany; jest taka słynna anegdota mówiąca o tym, że w ‘68 roku w czasie wydarzeń rewolucji studenckiej w Kalifornii, w którymś ze studenckich miast, San Francisco czy Los Angeles, studenci napisali na murze "Bóg umarł", podpisane: Nietzsche, a pod spodem: "Nietzsche umarł", podpisane: Bóg), że po prostu jest to fakt kulturowo stwierdzony, że Bóg umarł, ale mówi dalej, że naprawdę można nadal kochać Boga po Jego śmierci. Powiada autor, że w gruncie rzeczy tak samo rozmawiamy z naszymi umarłymi. Gdy chodzimy na groby, to często opowiadamy naszym zmarłym rozmaite rzeczy, nawet takie, których nie ośmielilibyśmy się im powiedzieć za życia. W ten sposób dalej można się modlić tak, jakbyśmy mówili do żywego. Kościoły - to Nietzsche powiedział - są grobem Boga.

Powiedziałem, że tak naprawdę był jeden tylko postmodernista, i chyba to, czym jest postmodernizm najlepiej można zrozumieć, również w aspekcie dyskusji monoteizm czy politeizm, rozmawiając z Wilhelmem Fryderykiem Nietzschem. Musimy pamiętać o tym, że jest to myśliciel naprawdę poważny i znacznie lepiej go rozumiemy współcześnie. Niewątpliwie, nie należy go uważać, jak to kiedyś sądzono, za prekursora hitleryzmu. Jego siostrzyczka strasznie "podstrzygła" jego książki. Trudno być protohitlerowcem jeśli się nie znosi Niemców. A on nie znosił Niemców. Twierdził, że jest pochodzenia polskiego i że jest szlachcicem polskim o nazwisku Nic. Nosił wielkie wąsy i w pociągach brano go za Polaka, a on był niesłychanie dumny z tego powodu.

To, co naprawdę jest istotne, i co się odradza w myśli postmodernistycznej, było powiedziane już przez Nietzschego. Nietzsche miał ciekawą tezę, otóż powiadał, że chrześcijaństwo jako fakt kościelny wymyślił oczywiście Paweł z Tarsu. Natomiast naprawdę był tylko jeden chrześcijanin - Jezus, i On umarł na krzyżu.

Okres ostatnich dziesięciu lat w życiu Nietzschego był czasem jego wielkiego cierpienia i choroby. Dowiedziałem się stosunkowo niedawno, że w czasie jego choroby w dziewięćdziesiątych latach XIX wieku modliła się za niego pewna młoda zakonnica z Lisieux - Teresa. "Modliłam się za mojego małego braciszka - Fryderyka". Mała Tereska, którą tak słodko malują, przeżywała ogromne pokusy ateizmu. Ona mówi, że rozumie tego małego braciszka. Jego się uważa za wielkiego ateistę, ale on nie był ateistą. Na pewno uważał, że pojęcie Boga wynaleziono jako przeciwieństwo pojęcia życia. On był przedstawicielem w dużym stopniu tego co Niemcy nazywają Lebensphilosophie, filozofii życia, kultu witalności, zdrowia, dynamizmu. To co wyznawał było zupełnie niezgodne z tym, powiadał, co dawało chrześcijaństwo. Wszystko, co szkodliwe, oszczercze, całą śmiertelną wrogość względem życia zebrano w przerażającej jedności - w monoteizmie. Wynaleziono pojęcie zaświat, aby podważyć wartość świata, jedynego jaki mamy. Bóg jako Bóg - to bóg chorych. Bóg jako Pan, jako Duch jest jednym z najbardziej zepsutych pojęć Boga, jakie osiągnięto na ziemi. Jest on miernikiem stanu głębi rozumu typu boskiego. Bóg jest wyrodzony ze sprzeczności z życiem, zamiast być jego przejaśnieniem, wieczystym "tak". Dla Nietzschego najlepiej oddają to słowa Pawła: Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, co niemocne w oczach świata, aby szlachetnie urodzone poniżyć. Chrześcijaństwo zwyciężyło. Z tego powodu odniosło klęskę bardziej szlachetne usposobienie. A jakie to było bardziej szlachetne usposobienie? Nietzsche mówi, że chrześcijaństwo zniszczyło wspaniałą, cudowną kulturę politeistyczną, czyli po prostu pogańską, przede wszystkim Dionizosa:

Czy jednak nie pomijamy tu pewnego typu człowieka religijnego, typu pogańskiego? Czy kult pogański nie jest jakąś formą podzięki i afirmacji życia? Czy jego najwyższy przedstawiciel nie musiał być apologią i ubóstwieniem życia?

Oczywiście chodzi o Dionizosa. Zobaczcie państwo, założenia filozofii życia, Lebensphilosophie, dynamiki życia, powiada Nietzsche, znacznie bardziej zgadzają się z mitami pogańskimi, które jak w wypadku Dionizosa, są afirmacją świata. Oto fragment z jego Pism pozostawionych (nie istnieje takie dzieło, jak dawniej uczono, Wola Mocy, gdyż była to konstrukcja pani Elżbiety Förster-Nietzsche, czyli siostry Nietzschego) o koncepcji Boga:

To, że młode, silne rasy północnej Europy nie odepchnęły od siebie chrześcijańskiego Boga doprawdy nie przynosi zaszczytu ich religijnym uzdolnieniom, nie mówiąc już o poczuciu smaku. Z takim chorowitym i starczo słabym płodem decadence powinny były zrobić porządek. Za to zaś, że nie zrobiły, ciąży na nich przekleństwo: wszystkie ich instynkty przesiąkły chorobą, sprzecznością, starczością - nie stworzyły odtąd [owe rasy] żadnego już Boga! Prawie dwa tysiąclecia i ani jednego nowego Boga! Lecz ciągle jeszcze -i jak solidnie osadzony, jak ultimatum i maksimum bogotwórczej siły, ludzkiego creator spiritus - ów pożałowania godny Bóg, Bóg europejskiego monotono - teizmu;

Czyli monotonnej religii polegającej na wierze w Jednego Boga. Dlatego bohater literacki Nietzschego, Zaratustra, posuwa się aż do następującego oświadczenia: Wierz tylko w takiego boga, który potrafiłby tańczyć, tak jak tańczył Dionizos, bo taniec jest bliski życia. Zaratustra jest oczywiście starym ateistą, ale uwierzyłby w Boga, gdyby Bóg tańczył. To jest słynny tekst, w którym Dionizos zostaje przeciwstawiony Ukrzyżowanemu:

Dionizos przeciw >>Ukrzyżowanemu<<: oto macie przeciwieństwo. Różnica nie dotyczy męczeństwa - ma ono tylko różne sensy. Samo życie, jego wieczna płodność i wieczny powrót warunkują mękę, zniszczenie, wolę unicestwienia... W drugim wypadku cierpienie, >>Ukrzyżowany jako niewinny<< stanowią zarzut wobec życia, formułę potępienia go (...) >>Bóg na krzyżu<< jest (...) wskazaniem by się od Niego uwolnić, poćwiartowany Dionizos jest obietnicą złożoną życiu: będzie się ono wiecznie odradzać i powracać ze zniszczenia.

Nietzsche nie wierzył naiwnie w realność Dionizosa, natomiast niewątpliwie uważał, że musimy mieć jakiś mit, jakąś wzniosłość, która będzie dla nas pewnym wzorcem, więc jeżeli musimy mieć Boga, to niech będzie to bóg, który tańczy, a nie ten, który jest zawieszony na krzyżu. Można by zrobić interesującą rozmowę na temat jak filozofowie interpretowali Krzyż.

Jeszcze jeden fragment z Nietzschego. Też taki zdecydowanie anty-monoteistyczny, po to, aby próbować coś nowego zobaczyć: Z bogami już od dawna koniec: zaśmiali się na śmierć. Zdarzyło się to, gdy od jednego z bogów wyszło słowo najbardziej bezbożne - słowo: nie będziesz miał innych bogów oprócz mnie; tak się zapomniał stary borsuk Bóg. A wszyscy bogowie wybuchnęli wówczas śmiechem, zakołysali się na swych tronach i wykrzyknęli: Czyż nie na tym właśnie polega boskość, że istnieją bogowie, ale nie ma Boga? ;5

Skoro są bogowie, to znaczy, że nie ma jednego Boga. Oni zaśmiali się na śmierć z tego właśnie powodu. Oczywiście trudno by znaleźć u Nietzschego jakąś dokładną propozycję tak rozumianego, nowego politeizmu. Powyższe rozważania to raczej figura poetycka, czy też figura myślowa: bogowie a afirmacja życia. Tym niemniej, jeśli w tej chwili pojawia się gdzieś jakaś forma politeizmu to nie tyle może w tej starej, naiwnej mitologicznej postaci, a bardziej właśnie jako symbol życia, bliskości pewnych elementów w stosunku do życia. Myślę, że w dużym stopniu Nietzsche nie proponował kultury ateistycznej w znaczeniu całkowitego pozbycia się wszelkich wartości religijnych. On chciał zreinterpretować, dokonać dekonstrukcji tak rozumianej tradycji religijnej, jaka ustaliła się w kulturze europejskiej poprzez swoisty związek, mariaż zawarty pomiędzy chrześcijaństwem a kulturą helleńską. Ta propozycja innej, politeistycznej kultury byłaby taką zaradną afirmacją życia i próbą nowego zupełnie spojrzenia na to właśnie zagadnienie. Tenże nowy politeizm pojawia się w bardzo różnych obszarach, jak sądzę. Nie chcę odwoływać się do znanego tematu New Age, który to New Age jest swoistym odrodzeniem pewnej tradycji gnostyckiej czy ezoterycznej, często w dość zabawnej formie. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w naszych księgarniach bardziej popularnych, podobnie jak i na Zachodzie coraz więcej miejsca zajmują rozmaite działy pt.: ezoteryka, i takie rozmaite metody wróżenia z fusów, z kart, z wątroby i z czegoś tam jeszcze. To może być zabawne, ale jeżeli ktoś poważnie traktuje wróżenie z gwiazd, tym samym powiada, że Bóg nie jest Jedyną Siłą kierującą naszym życiem, kierującą nami czy znającą nas, że na wszelki wypadek warto by mieć informacje o jakichś innych siłach, które też nami "kierują". I jako żywo jest to ta nowożytna forma politeizmu. Myślę, że jak idziesz do wróżki to też wyznajesz politeizm. Człowiek jest z natury religijny, nie jest chrześcijański. Tertulian pomylił się, powiadając, że człowiek z natury jest chrześcijański. Anima naturaliter pagana -- nasza dusza jest pogańska. Człowiek jest religijny, ale nasza religijność jest pogańska. Monoteizm jest wymagający, jest trudny, jest ściśle skoncentrowany na powinności także etycznej wobec drugiego, tak więc nie jest to takie proste. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na zupełnie inny obszar. Zobaczcie państwo, że tylko pewne obrazy przywołuję i przedstawiam w czasie tego wykładu, streszczam w tym wykładzie cały semestr wykładu monograficznego, który mam na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie na Wydziale Filozoficznym, gdzie przede wszystkim słuchają mnie psychologowie i psycholożki.

Państwo na pewno spotkaliście się z takim słowem, to słowo czy hasło często powraca, słowo sacrum. Czasami można mieć wrażenie, że jak ktoś się wstydzi i nie chce powiedzieć Pan Bóg to mówi: sacrum. Sztuka nie religijna, tylko sakralna, cokolwiek by to mogło znaczyć. To również i w dziedzinie teorii miało swoje odbicie, mianowicie niektórzy religioznawcy powiadają, że właśnie sacrum jest najważniejszym słowem religii, a nie "Bóg" czy "bogowie" - te słowa tylko zwiastują to, co jest sakralne, co jest jakąś rzeczywistością zawartą w sobie, daleką i tajemniczą. Bogowie tylko jako zwiastuni.

W niektórych tekstach Martina Heideggera można znaleźć wypowiedzi, że to, co boskie, czerpie swoją moc z tego co święte, ale święte w znaczeniu sakralne a nie święte w znaczeniu doskonałe etycznie. Niektórzy komentatorzy powiadają, że u Heideggera, podobnie jak u Nietzschego, za którym w tym wypadku Heidegger idzie, mamy również do czynienia z próbą odrodzenia myślenia pogańskiego. Ponad bogami, którzy odnoszą się tylko do naszych meganarracji, są tylko aniołowie, którzy zwiastują coś, co spływa z tego empireum sakralnego. To jest rola bogów, i nie ma miejsca dla Boga, Boga Jedynego, w którym mielibyśmy znaleźć jakąś nadzieję. Staram się uwyraźnić i uzasadnić to twierdzenie, które postawiłem na samym początku, że niewątpliwie obserwujemy na obecnym etapie kultury powrót sacrum, ale to sacrum wyraża się w niespodziewany, w nieprzewidywalny dla nas przedtem sposób.

Sacrum w definicji jednego z socjologów francuskich Rogera Bastide’a, będzie le sacre sauvage;6 - dzikim sacrum. Nawiązując do obrazów Nietzschego, bogowie nie umarli, tylko zasnęli, schowali się gdzieś w krzakach. Po śmierci Boga pokłócili się i wyszli. Oczywiście przeszli kurs adaptacyjny - reedukację, czyli też zostali zdekonstruowani i pojawiają się teraz w zgoła postoświeceniowej postaci, ogoleni, umyci, pachnący, tym niemniej anima naturaliter pagana wita ich bardzo chętnie.

Zajmiemy się teraz meganarracjami fallogenocentrycznymi. Image Boga musi być zreimagowany, musi nastąpić przeobrazowanie obrazu Boga. Przede wszystkim chodzi o to, aby androteizm judeochrześcijański został przemieniony. Pani Merlin Dary powiedziała: "Jeśli Bóg jest mężczyzną, to męskość jest Bogiem". Obraz męski Boga miał prowadzić do podporządkowania kobiet. Nawet obraz Boga w Trójcy Jedynego nic w tym nie zmienia, albowiem Ojciec rodzi Syna. Nie ma tam żadnej kobiety. Duch jest tylko łączącą ich miłością. Androcentryzm musi ulec przemianie. W różny sposób to się robi. Myślę, że - to mój osobisty pogląd na ten temat - wiele tych spostrzeżeń jest słusznych, musimy bowiem pamiętać, że niewątpliwie kultura starożytnego Bliskiego Wschodu była kulturą patriarchalną. Matriarchat już się dawno wtedy skończył, i owe obrazy były wzięte z tej patriarchalnej kultury, chociaż niewątpliwie przekraczały ją w wielu momentach. Teolożki przyznają, że sam język źródła biblijnego jest językiem, który z coraz większą wrażliwością możemy odnosić do kobiecego oblicza Boga. Są przecież takie obrazy jak u Izajasza, gdzie Bóg mówi: "Jestem jak matka, która bierze dziecko i przyciska do swego policzka"( Oz 11, 1-9; Iz 66, 2. 5. 10-13). ;7 Na tę sprawę zwróci też uwagę tradycja katolicka. Ostatecznie w bardzo katolickim kraju jest śpiewana pieśń: "A kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy kto się do Matki uciecze". Jest to bardzo znakomity argument dla teolożek feministycznych. W judaistycznej tradycji opartej na Starym Testamencie - istnieją różne sposoby żeńskiego opisywania czy też obrazowania Boga, jako Mądrości, Obecności Bożej (np. Szehina). ;8 Pani Elga Sorgen, Niemka, w książce Religio und Frau - Kobieta a duchowość chrześcijańska , twierdzi, że jest chrześcijanką i że tylko chce ukazać prawdziwą głębię chrześcijaństwa. Obraz, który proponuje jest następujący: w miejsce Boga Ojca wprowadza Boginię Matkę, Syn i Duch znikają, pojawia się bogini i jej bóg - heros. Jako żywo mamy do czynienia z propozycją politeistyczną. Sorgen mówi, że to nie jest propozycja teologiczna, lecz tealogiczna. Tealogia. Bogini i jej bóg, heros. W opozycji do Boga męskiego z tamtego świata, bogini jest tu przy bogu herosie, wrażliwa przez swe zmysły, dotykalna i widoczna. Jest ziemią, po której chodzimy. Liczni przedstawiciele głębokiej ekologii bardzo wyraźnie odnawiają kult Matki Ziemi, czyli Gai. Zresztą, zasłużony skądinąd dla spraw ochrony środowiska, działający w Polsce ruch Gai, niewątpliwie nawiązuje do obrazów, które mają swoje bardzo starożytne zakorzenienie. Teolożki bowiem powiadają, że w monoteizmie Bóg jest zbyt odległy, zbyt daleki. Nam potrzeba Boga bliskiego, który byłby widzialny i dotykalny, jak ziemia, po której chodzimy, kosmos, który kontemplujemy, który roztacza się nad nami, jak ludzie, zwierzęta, rośliny, to wszystko w czym żyjemy - to jest nic innego jak przejaw życia tej właśnie bogini i przez jej partnera, boga herosa, odnawianego życia. Duchowo to jest bio-fiat . Wielkie tak wypowiedziane życiu, które zachęca do budowy społeczeństwa matriarchalnego. Po smutnym okresie rządów męskich nareszcie będziemy się mogli cieszyć życiem, zapanuje radość, kobiety będą pełniły ważną rolę. I dlaczego ten obraz boga, czy bogini jest tak bardzo ważny? Dlatego, że ciągle panuje zasada: jako w niebie tak i na ziemi. I zawsze obraz Boga był również obrazem układów społecznych, i główna troska teolożek ruchu feministycznego jest właśnie może tealogiczna, gdyż ta tealogia ma niewątpliwie funkcje społeczne, mianowicie stworzenia niebiańskich wzorców zachowania, które pomogłyby dokonać nie tylko przeobrazowania nieba, ale i ziemi. Tutaj można, ku pewnej radości, korzystać z pewnej zasady etycznej, którą jest miłość, bowiem duchowość tealogiczna jest teotryczna. Czasami przekonywujące są analizy, np. dotyczące obrazu Ducha Świętego, który to Duch Święty, w języku greckim pneuma , jest rodzaju żeńskiego. Oczywiście wszelkie mówienie o rodzaju w odniesieniu do Boga jest znowu bzdurne. Teolożki też zdają sobie z tego sprawę. Natomiast prawdą jest, że dla naszego rozumienia życia i posługiwania się życiem nie jest obojętne to, jakich obrazów używamy. Teolożki mniej rewolucyjne a bardziej chrześcijańskie nie dążą do odnowienia jakiegokolwiek bądź politeizmu, natomiast twierdzą, że trzeba wzbogacić obraz Boga w Trójcy Jedynego i z większą troskliwością podnieść wszystkie te elementy, które również posługują się obrazami miłości kobiecej. Tak tylko zauważę, że jeden z pisarzy duchowych, przyjrzawszy się bliżej rękom Ojca z Powrotu Syna Marnotrawnego Rembrandta, spostrzegł, iż faktycznie jedna ręka jest ręką matki, druga zaś ręką ojca. Gdy się to porówna z innymi obrazami Rembrandta, to rzeczywiście na tym obrazie jedna ręka jest ręką starej kobiety, spracowanej, a druga starą, spracowaną ręką ojca. Oczywiście jest to tylko dowód chyba na ogromną wrażliwość i wyobraźnię Rembrandta, który wiedział, że nasze ludzkie przedstawienia nie są w stanie zobrazować bogactwa miłości Bożej, niewątpliwie przecież nie tylko w tych męskich obrazach się przejawiającej.

Nawiążę jeszcze do myśliciela, związanego z inną tradycją duchową i filozoficzną, mianowicie powiem o Emmanuelu Levinasie, żydowskim, nieżyjącym od 1995 roku, wielkim filozofie francuskim, który w sposób zdecydowany przeciwstawił się wszelkim formom sacrum , wszelkim formom odnawiania politeizmu, czy takiej naturalnej religii. To, co powiedziałem, że anima jest z natury pogańska, można by posługując się terminologią Levinasa rozbudować troszkę inaczej. Twierdzi on, że można opisać ludzkie postawy wobec życia dwoma słówkami: potrzeba i pragnienie . Potrzeba wyrasta najpierw z konieczności zdobywania środków do życia, zabezpieczenia sobie życia. Z tym, że my przyuczani do kierowania się potrzebą, poszerzamy zakres naszego funkcjonowania w świecie i zaczyna dochodzić do tego, że również i drugiego człowieka zaczynamy traktować jako tego, który ma zaspokoić nasze potrzeby. Drugi miast być traktowany według zalecenia Kanta, jako ten, który nigdy nie może być traktowany jako środek, lecz zawsze jako cel, przeciwnie, staje się dla mnie środkiem do zabezpieczenia moich potrzeb. Idąc dalej, Levinas powiada, że nasze potrzeby przenosimy na sferę religijną. Mówiłem o potrzebach religijnych, na przykład o potrzebie oddawania kultu. Levinas jest tu bardzo ostry. Przede wszystkim chodzi o traktowanie świętości Boga jako gwarancji mojego bezpieczeństwa. Mam potrzebę bezpieczeństwa i religia jest niczym innym jak znalezieniem gwarancji również nadprzyrodzonej na to, że to bezpieczeństwo zostanie mi zapewnione. W ten sposób instrumentalizuję Boga, a najchętniej bogów, którzy będąc moim ostatecznie wytworem, skutecznie wypełniają swoje usługi wobec mnie, spełniając wszystkie moje oczekiwania. Dla Levinasa cała tradycja pogańska jest w gruncie rzeczy przedłużeniem i realizacją takiej potrzeby religijnej. Monoteizm jest absolutnym protestem wobec takiej postawy. Monoteizm nie rodzi się z potrzeby, monoteizm rodzi się z pragnienia. Z pragnienia by odpowiedzieć na wyzwanie, które staje przed człowiekiem, wtedy gdy odkryje Twarz Innego i uzna Absolutną Inność Innego. Filozof pokazuje przykłady odkrywania owej inności. Na przykład, mówi, ojcostwo dla ojca. Matka ma to naturalnie: to życie jest z niej i w niej. Ojciec musi się uczyć ojcostwa i zdumiewające dla niego jest to, że to życie jest tak bardzo jego i tak bardzo inne, że z niego wyszło inne, które nie może być realizacją żadnej jego potrzeby, które musi uznać w jego odmienności, inności. Rozbudowuje to potem dalej powiadając, że ta inność jawi nam się jako Twarz Drugiego. Twarz, która stawia nam absolutne żądanie i wymaganie, i mówi: "nie zabijesz mnie". I skłonisz się przed tą Twarzą, i wtedy jest niepochwytny dla nas, niezrozumiały, ale wydaje absolutnie obowiązujący rozkaz: "nie zabijesz mnie". Pan przemawia do mnie przez twarz drugiego człowieka. Religia rozumiana jako powinność wobec Boga poprzez twarz drugiego człowieka nie jest zaspokajaniem jakichkolwiek potrzeb religijnych, tylko jest realizacją pragnienia. Obraz Levinasa może przeciwstawiać religię monoteistyczną religii politeistycznej. Odyseusz po wyprawie wraca do Itaki, wraca do Rzymu, bo miał taką potrzebę, był przywiązany do swojej ziemi. Abraham poszedł, wierząc Bożemu Słowu, nie wiedząc dokąd idzie, kierowany pragnieniem, by być posłusznym temu, który to słowo do niego wypowiedział. Tak więc konflikt monoteizmu i politeizmu dalej żyje, stawia wciąż nowe wymagania przed nami, zarówno w próbie teoretycznego, filozoficznego, fenomenologicznego opisu, ale też i w formie bardzo poważnego duchowego wyzwania: Cóż znaczy teraz być człowiekiem wiary?

1. J-F. Lyotard, Kondycja ponowoczesna: raport o stanie wiedzy, Aletheia, Warszawa 1997.

2. G. Deleuze, L'Anti - Oedip, Les Editions de Minuit, Paris 1972.

3. Religia: seminarium na Capri prowadzone przez J. Derridę i Giovaniego Vattimo, KR, Warszawa 1999.

4. D. Cupitt, Po Bogu: o przyszłości religii: od tradycyjnej wiary po nowa wizę religii, Cis, Warszawa 1998.

5. F. Nietzsche, Pisma pozostałe 1876 - 1889, Inter Esse, Kraków 1994.

6. R. Bastide, Le sacre sauvage et autres essais, Stock, Paris 1997.

7. Wspomniane fragmenty opisujące Miłość Boga, także jako źródło ojcostwa i macierzyństwa: Czyżbym Ja, który otwieram łono matki, nie sprawił urodzenia dziecka? - mówi Pan.

8. Szechina (hebr. zamieszkiwanie) - Boża Obecność lub immanencja Boga. Określenia tego często używa się po prostu jako synonimu Boga; szechina spowija cały lud Izraela. Do przedstawienia Bożej Obecności służy często obraz gołębicy. Kabała opisuje szechinę jako żeńską sfirę, nazywając ją metaforycznie córką Boga.

w styczniu 2003


[powrót]